Kochani wstawiam świadectwo dziewczyny, która w swoim krótkim życiu przeszła wiele a ma dopiero 17 lat…
Zacznę od tego, że miałam bardzo trudne dzieciństwo. Mój tata często nadużywał alkoholu, robił wielkie awantury bez powodu, nieważne czy to był dzień czy noc. Moja mama troszczyła się tylko o to abyśmy byli bezpieczni, jednak w wielu momentach była bezsilna. Czułam się bardzo samotna i niekochana. Byłam bita przez ojca, miałam ochotę uciec z domu i już nigdy tam nie wrócić. Po kilku latach mój ojciec poprzez swoje nieodpowiedzialne zachowanie dostał wylewu i do dzisiaj jeździ na wózku inwalidzkim.
Myślałam, że od tamtej pory będzie już tylko lepiej. Jednak brak wsparcia ze strony starszego rodzeństwa, ciągły strach przed tym, że ktoś może mi coś zrobić, nocne koszmary – to wszystko sprawiło, że stałam się zamkniętą w sobie, nieśmiałą i strachliwą osobą. Poszłam do szkoły, pierwsze miesiące były dla mnie wyjątkowo ciężkie, gdyż nie umiałam odnaleźć się wśród rówieśników. Czułam się przy nich tak, jakbym bym była jakaś inna, gorsza. Zarazem brakowało mi taty, ale takiego kochającego i troskliwego. Postanowiłam, że nie będę myśleć o tym, co mnie dręczy, tylko po prostu skupię się na nauce. Osiągałam naprawdę zadowalające wyniki i moja mama była ze mnie dumna, jednakże moje rodzeństwo zazdrościło mi moich sukcesów.
W pierwszej klasie szkoły podstawowej, na lekcji religii, katechetka poprosiła wszystkich o przyniesienie karteczki z datą i miejscem chrztu. Podczas rozmowy z mamą dowiedziałam się, że ja nie przystąpiłam do tego sakramentu co mnie bardzo zaskoczyło. Okazało się, że mój tata uparcie nie chciał się zgodzić abym go przyjęła. Tak więc poprosiłam moją mamę, żebyśmy poszli do kościoła razem z moim bratem i żeby ksiądz tego sakramentu nam udzielił.
Pierwszy raz tak mocno o coś walczyłam, chociaż nie do końca jeszcze byłam świadoma, co to dla mnie znaczy.
Mama się zgodziła. Teraz zdaję sobie sprawę, jaką cudowną i wyjątkową sprawą jest mieć w pamięci takie wydarzenie i móc się dzielić nim z innymi ludźmi. Rok po moim chrzcie przystąpiłam po raz pierwszy do Pierwszej Komunii Świętej. Mimo, że był to deszczowy, mogło by się wydawać nudny i zwyczajny dzień, bez imprezy i prezentów, to dla mnie było ogromne przeżycie. Jednakże fakt, że pochodzę z rodziny niewierzącej i że moi chrzestni nie interesowali się tym, że moja wiara słabnie sprawił, że zapomniałam o tym, że istnieje kościół i że może znaczyć dla mnie coś więcej.
Najważniejszą rzeczą w życiu była dla mnie wtedy tylko i wyłącznie nauka.
Mama wmawiała mi, że mam być najlepsza za wszelką cenę, a gdy mi się coś nie udawało to słyszałam tylko jaka jestem beznadziejna i podobna do swojego ojca, co najbardziej mnie bolało. Bardzo się cieszyłam, że moja mama znalazła sobie kogoś i myślałam, że wszystko powoli będzie się zmieniać na lepsze. Jednak nie wiedziałam, że może
być jeszcze gorzej. Otóż szkoła podstawowa się skończyła, mama i ojczym wysłali mnie do jednego z najlepszych gimnazjów w mieście. No i się zaczęło…
Wydawałoby się typowy styl życia współczesnej nastolatki-alkohol, używki, imprezy, chłopcy, zero nauki-liczy się tylko zabawa, więc wszystko ze mną w porządku. W końcu zyskiwałam nowe znajomości, stałam się dla kogoś ważna, byłam szanowana, miałam powodzenie u chłopaków – po prostu tylko pozazdrościć. Starałam się za wszelką cenę dopasować się do otoczenia, mieć to co inni, zachowywać się tak jak inni. Nawet sobie nie zdawałam sprawy w jakie bagno wpadłam, notoryczne picie alkoholu, kompleksy które doprowadziły do tego , że zaczęłam się odchudzać – to wszystko odbiło się fatalnie na moim zdrowiu.
W dodatku za namową koleżanki zaczęłam wchodzić w takie niebezpieczne rzeczy jak okultyzm, satanizm czy wróżbiarstwo. Zaczęły mnie interesować czarne msze i wszystko co z nimi związane. I tak do trzeciej klasy gimnazjum. Wydawało się, że z takiego bagna nie ma już wyjścia, jednakże w szkole nawiązałam nową, piękną przyjaźń. Ta osoba uświadomiła mi, że nie mogę tak dalej żyć, muszę zmienić się i swoje życie, dopóki nie jest za późno.
Przyjaciółka zaproponowała mi trzydniowe rekolekcje, na początku ją wyśmiałam, ale później stwierdziłam, że w sumie mi nie zaszkodzą. No i pojechałam, tam po raz pierwszy usłyszałam świadectwo osoby, która miała, podobne dzieciństwo jak ja, no i coś we mnie pękło.
Postanowiłam się tak całkowicie zmienić.
Po wielu rozmowach z animatorami, po czasie w którym dowiedziałam się jak Bóg kocha każdego z nas, była pora by wrócić do codzienności. Przez przypadek trafiłam na spotkanie młodych Szkoły Nowej Ewangelizacji, spodobało mi się, tam po raz pierwszy doświadczyłam, co to prawdziwa wspólnota. Przychodziłam tam co wtorek. Po kilku tygodniach, stwierdziłam że to jednak nie miejsce dla mnie, że nie czuję się tam najlepiej.
Pewnego razu, to był piątek, po Mszy świętej przyszło mi do głowy, że jakaś wspólnota będzie miała spotkanie. No i poszłam, pierwsze myśli jakie mi przyszły do głowy: jakaś ty głupia, po co Ci to, jacyś nudni ludzie nie mający nic do roboty, tylko się modlą, co za mohery. I tak zaczęła się moja wspaniała przygoda z Oazą.
Mimo moich obaw poznałam wielu wspaniałych ludzi, z którymi można porozmawiać na wiele tematów, mają ze mną wspólne hobby i zainteresowania. Przez kilka miesięcy chodziłam tam tylko dla towarzystwa. I tak zbliżał się czas, by podjąć decyzję o tym czy przyjmę sakrament bierzmowania czy też nie. Długo nad tym myślałam. Moje dawne
towarzystwo już dawno mnie opuściło, jak usłyszeli o tym że zaczęłam jeździć na rekolekcje itp. Na Oazę chodziłam, było ok, to stwierdziłam że przyjmę ten sakrament, bo gdybym go nie przyjęła to by był wstyd, pomyślałam sobie co by o mnie gadali. No i poszłam do spowiedzi, która nie była szczera, przystąpiłam do bierzmowania nieświadomie i nie wiem czego oczekiwałam, jakiegoś cudu z nieba czy coś w tym stylu. Potem nadarzyła się okazja by w wakacje pojechać na rekolekcje – w końcu się zgodziłam.
Była to ONŻ I stopnia. Tam dopiero zdałam sobie sprawę, że bardzo ważna by wzrastać jest relacja z Bogiem. Jej właśnie mi brakowało. W czwartym dniu oddałam swoje życie Jezusowi i przyjęłam Go jako mojego Pana i Zbawiciela. Te rekolekcje pomogły mi zrozumieć przede wszystkim po co jest Oaza i to jak każdy z nas jest cenny w
oczach Boga.
Po wielu przeżyciach nastała pora by wrócić do domu. Kilka tygodni entuzjazmu, regularnej modlitwy… I nagle wszystko się sypło…
Zaczęły się problemy, w domu znowu awantury, znowu zaczęłam szukać szczęścia w alkoholu, używkach, nie dawałam sobie rady. Miałam ochotę zrezygnować z Oazy, bo chodząc tam czułam się jak hipokrytka. We wrześniu rozpoczęłam naukę w liceum – ciągła presja nauki, nowe towarzystwo, które nie akceptowało osoby o takich poglądach religijnych jak katolicyzm. Czułam się na każdym kroku poniżana, ta gorsza, która swoją wiarę powinna zachować dla siebie. Byłam prześladowana za bycie po prostu sobą. Zdałam sobie sprawę, że nie liczę się dla nikogo. Nie mogłam liczyć na wsparcie ze strony najbliższych. Myślałam, że moje życie jest bez sensu, słysząc od rodziny, że jestem im niepotrzebna, że lepiej by było gdybym się w ogóle nie urodziła, zaczęłam uciekać z domu.
Wróciłam do towarzystwa, z którym miałam do czynienia w gimnazjum. Ale tam było jeszcze gorzej, czułam się jak przedmiot, jakaś zabawka, lalka w rękach chłopaków z którą można robić wszystko, która nie ma swojej godności.
Po kilku takich imprezach próbowałam popełnić samobójstwo. Myślałam, że tak będzie najlepiej, nie ma już dla mnie ratunku, nie ma nadziei, skończę ze sobą, Tak, skończę. Nie mogę, nie umiem, nie potrafię, nie zrobię tego… przecież to głupie, mam się tak poddać, nie byłabym sobą gdybym to zrobiła, pokażę im swoje, będę walczyć, nie będę przegraną…
Jezu, Ty wiesz jak mnie z tego wyciągnąć, ufam Ci, wierzę, oddaję się Tobie, Ty działaj…
I tak zaczął się najpiękniejszy czas w moim życiu… I nieoczekiwanie wszystko zaczęło się zmieniać, Bóg zmienił moje nastawienie, postawił na mojej drodze wspaniałych ludzi, przyjaciół, w których zawsze mam oparcie. Jednak najcudowniejsza rzecz jaka mogła mi się przytrafić, to wyjazd na rekolekcje Oazy Nowego Życia II stopnia.
Na te rekolekcje jechałam z mocnym postanowieniem zmiany siebie i swojego życia. Pierwsze dni rekolekcji były dla mnie bardzo ciężkie,uświadomiłam sobie niewole, w jakich się znajduję. Zdałam sobie sprawę, z tego jak dawno nie byłam u spowiedzi. Kolejne dni pokazały mi, że Bóg daje mi szansę na nowe życie, że On nieustannie walczy o każdego, o mnie też..
Podczas modlitwy zarówno tej osobistej, jak i wspólnotowej doświadczałam tego, że Bóg powoli oczyszcza mnie,
zmieniając moje nastawienie i myślenie. Jednak szczególnym dniem podczas tych rekolekcji, był dla mnie dzień ciszy. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu, Bóg dodał mi siły i odwagi by spotkać się z Nim w sakramencie pojednania. Ksiądz uświadomił mi, że Bóg cały czas czeka na mnie, że jestem Jego ukochanym dzieckiem i nic nie zdoła tego zmienić. On się weseli z każdej zabłąkanej owieczki, którą znajdzie.
Kolejnym, bardzo ważnym elementem tego dnia był Exodus, podczas którego oddałam wszystkie swoje niewole pod krzyż Jezusa, na nowo zaufałam Mu i odnowiłam przyrzeczenia chrzcielne. W ten sposób dostałam szansę na to by stać się nowym człowiekiem, by narodzić się na nowo z ducha i wody. Podczas mszy rezurekcyjnej z radością i czystym sercem przyjęłam Jezusa do swojego serca. W trakcie tych rekolekcji podpisałam deklarację Krucjaty Wyzwolenia Człowieka w intencji mojego taty, aby przez swoją modlitwę i abstynencję pomóc mu w wyjściu z alkoholizmu.
Wiem, że Bóg będzie pomagał wychodzić z moich niewoli, tylko ja potrzebuję szczerej chęci zmiany, muszę mu powierzyć całe swoje życie, takie jakie ono jest. Trzeba z całego serca Jemu zaufać, a On będzie działał. Nieraz będzie ciężko, ale nigdy nie wolno się poddawać i trzeba z wytrwałością dążyć ku zbawieniu. W końcu pustynia i ciemna noc jest łaską.
Amen